Komu potrzebne są zmiany?
Jak wygląda praca egzaminatora na prawo jazdy od podszewki. Skomplikowane zależności pomiędzy
kursantem, instruktorem z ośrodka nauki jazdy, egzaminatorem, jego dyrektorem oraz marszałkiem
województwa. Komu zależy na czym. I jaki jest wynik tych chęci.
Dla każdego zwykłego użytkownika drogi zmiany w przepisach o ruchu drogowym budzą znaczne opory.
Tak było i wciąż jest, bo boimy się zwyczajnie wszystkiego co nowe. Mimo dłuższego już czasu
naszego uczestnictwa w nowoczesnej Europie, to wciąż czujemy za plecami zimny cień tych, którzy
ingerują w coś, co przecież tak dobrze znamy. Znamy i tolerujemy wszystko w około mimo, że
widzimy wiele nieprawidłowości i potrzebę natychmiastowej zmiany. I tak w kółko.
Chcemy i boimy się, narzekamy, a jednocześnie tolerujemy bylejakości, niesprawdzone, krzywdzące
zapisy ustaw, cwaniactwo i bezradność naszych członków rodzin, czyny znajomych i nieznajomych.
Dużo można by się rozpisywać nad złożonością naszego społeczeństwa i praw nim rządzących. Można
oczywiście przyjąć postawę bierną i akceptować wszystko to, co narzucają nam nasi „prominenci”,
urzędy, zwyczaje i sposoby postępowania wrosłe w naszą kulturę „od zawsze”.
Wróćmy jednak do naszych spraw. Jesteśmy egzaminatorami kandydatów na kierowców. Odpowiedzialna,
trudna, stresująca praca z wielkimi oczekiwaniami ze strony społeczeństwa. Jest to zawód /
wpisany na listę zawodów w sumie od kilku lat, wymagający olbrzymiej wiedzy i umiejętności,
obiektywności i bezstronności w ocenie kandydata. Zawód, który powinien się cieszyć zaufaniem
publicznym. Powinien, ale nie cieszy się. Nie może, bo praktycznie nikomu na tym nie zależy. Dla
samych kolegów pracujących w tym zawodzie ważniejsze jest utrzymanie pracy niż bezkompromisowa
realizacja zadań postawionych przed nimi. Naginanie „kręgosłupa” do zaleceń przełożonych, opinii
organów nadzorujących, „pseudospecjalistów” zajmujących ważne stanowiska, opinii publicznej, czy
też dla „świętego spokoju” stało się standardem w tej pracy.
Dla naszych przełożonych, tu przede wszystkim należy te osoby utożsamiać z funkcją dyrektora
ośrodka egzaminowania, wbrew temu, co piszą i co deklarują, to i tak najważniejszym zagadnieniem
jest wynik finansowy firmy. Prestiż egzaminatora, tym bardziej jego niezależność, profesjonalizm
nie ma większego znaczenia w obliczu „dziennego przerobu”. Preferowana jest postawa całkowitej
uległości, braku zajmowania stanowiska w jego własnych sprawach / egzaminatora. Oczekuje się
braku zainteresowania w sprawach zarządzania ośrodkiem, nie toleruje się jakiejkolwiek
ingerencji w sferę przyznawania nagród i premii. Do perfekcji opracowano i wprowadzono zasady
niepewności, niedomówienia, tajemnicy „służbowej”, „każącej ręki urzędu marszałkowskiego” i
ignorowania głosów załogi. Wszystko to pod przykrywką wyświechtanego sloganu działania na rzecz
bezpieczeństwa ruchu drogowego, w białych rękawiczkach, trwa od lat. Nasi przełożeni są
zdecydowanymi przeciwnikami jakichkolwiek zmian w przepisach prawa i tylko nieliczne wyjątki w
kraju przyznają otwarcie, że tak nie może być. Mimo, że podstawowym zadaniem zarządzających
ośrodkami egzaminowania jest ich utrzymanie na odpowiednim, zgodnym z wymaganiami ustawy
poziomem, to rozszerzyli ten „zakres obowiązków” do reprezentowania egzaminatora jako
specjaliści ruchu drogowego, arbitrów standardów i interpretacji przepisów. A przecież większość
z nich nie ma żadnych uprawnień jako egzaminatorzy, nawet jako instruktorzy jazdy, czy nawet
praktycy ruchu drogowego kategorii B prawa jazdy. Mimo wszystko media „ich” pytają o opinię,
propozycje rozwiązań. No cóż, kto ma władzę, ten błyszczy na szklanych ekranach. Egzaminator
jest tylko „pracownikiem” firmy i zgodnie z wewnętrznymi wytycznymi „nie ma prawa zajmować
publicznie stanowiska w sprawach egzaminowania”.
Ciekawym aspektem jest praca egzaminatora w filii ośrodka egzaminowania. Pomysł oddziałów WORD-ów
w danym województwie nie jest nowy, ale ostatnimi laty rozkwit i realizacja tej idei znalazła
apogeum. W swoim założeniu miały realizować plan udogodnienia dostępu dla społeczeństwa do
egzaminów na prawo jazdy. Idea szczytna, jednak założenia w naszej ocenie raczej błędne.
Przenoszenie egzaminów do miejsc o bardzo słabej infrastrukturze to wyjątkowo niskich lotów
pomysł. Pod względem realizacji zadań egzaminacyjnych w obecnym stanie staje się nie lada
wyzwaniem – przecież trzeba zrealizować wszystkie zadania by egzamin został uznany za
przeprowadzony prawidłowo. Tylko jak to zrobić, gdy np. w danej miejscowości nie ma drogi
dwujezdniowej dwukierunkowej? Takie i inne dylematy dotykają tych, którzy wykonują powierzone im
obowiązki. Jeśli jednak przyjrzeć się filiom trochę z szerszej perspektywy, to zauważymy, że ich
powstanie wiąże się trochę z celami politycznymi ugrupowań rządzących, ale też z bezkompromisową
walką o klienta przez poszczególne WORD-y. Lokalizowane możliwie blisko granic województwa mają
na celu ściągnięcie do siebie jak największej ilości chętnych od „konkurencji”. Nietrudno też
odnaleźć hasła reklamowe niektórych z tych jednostek takie jak: „U nas łatwiej się zdaje”. I
znowu dochodzimy do wniosku, że w całym tym systemie wynik finansowy odgrywa pierwszoplanową
rolę. Czy jest w tym jakiś sens czy logika? Dla jednych tak, dla innych …. szkoda czasu na
rozmyślania. A jednak tak to działa co najmniej od 2007 roku.
Nadzór nad przeprowadzaniem egzaminów państwowych na prawo jazdy należy do urzędów
marszałkowskich. Teoria mówi, że działania ze strony tego organu mają stać na straży
prawidłowości przeprowadzanych egzaminów, podnoszeniu jakości i działać na rzecz BRD. Tyle
teoria, a praktyka… Dopóki ośrodek egzaminowania radzi sobie finansowo, a więc nie prosi o
wsparcie urzędu, co więcej, posiada „wolne” środki na kontach, którymi może wspomóc działalność
marszałka, to wszystko jest ok. Dla dobra społecznego, większość skarg na egzamin czy
egzaminatora rozpatrywana jest na korzyść petenta. Nikt nie liczy się z konsekwencjami, jakie
ponosi egzaminator, gdy unieważni mu się egzamin. To jest tylko pracownik WORD-u, a więc jest to
problem dyrektora. Jak to powiedział jeden z dyrektorów ośrodka egzaminowania „skoro urząd
marszałkowski stwierdził uchybienie w czasie egzaminu, to ja muszę ukarać egzaminatora, no bo
jak bym wyglądał wobec urzędu”. Nie trzeba chyba dodawać, że nie ma znaczenia, czy unieważnienie
było zasadne czy też nie. Zależność pracownicza…. siła wyższa. Słynne były sprawy braku
kompetencji urzędników sprawujących nadzór nad pracą egzaminatora i ośrodka egzaminowania. Do
dzisiaj niewiele się zmieniło, chociaż są już urzędy z kompetentnymi ludźmi, do wyliczenia na
jednej ręce. Mimo, że od niedawna egzaminator zdobył prawo uczestnictwa w postępowaniu
skargowym, to wciąż „niechętnie” jest obsługiwany w swojej własnej sprawie. Partnerem do rozmów
z urzędem marszałkowskim jest dyrektor WORD-u a nie egzaminator, czytaj dalej – pracownik.
Trudno liczyć na poparcie idei zmian w interesującym nas zakresie przez urząd
marszałkowski.
Ustawodawca, który stworzył taki a nie inny system funkcjonujący już prawie od 30 lat, nie miał
motywacji do jakiś większych zmian. Po co to robić, skoro nie było takiej potrzeby „społecznej”,
a ci nieliczni, którzy wnosili swoje postulaty i wnioski, łatwo odbijali się od „twardych”
urzędników niższego szczebla w ministerstwie. W nioski, prośby, postulaty systematycznie
lądowały w koszach na śmieci, a wprowadzane „zmiany” opracowane przez urzędników, zgodnie z ich
wiedzą były wystarczające. Oczywiście „lamentowano” przed kamerami publikując statystyki z
polskich dróg. Obiecywano „cudowne” rozwiązania. A życie toczyło się dalej… I tak to trwało aż
do 2017 roku. Wtedy to nowa władza postanowiła iść za ciosem i poprosiła do stołu praktyków.
Ministerstwo infrastruktury powołało zespół praktyków, którego zadaniem miało być opracowanie
nowej ustawy o kierujących pojazdami, poprawki do pozostałych ustaw ruchu drogowego i stosownych
rozporządzeń. Trzeba przyznać, że rozmach tych zmian pobudził wyobraźnię, dał „kopa” tym
wszystkim, dla których ważne są sprawy kierowców, a którzy już powoli poddawali się całkowitej
rezygnacji. Projekt powstał, tempo prac zmalało, a wręcz trzeba powiedzieć, wyhamowało. I znowu
polityka, sprawy wyborcze itd… wzięły górę nad problemem palącym nasze społeczeństwo od lat. Ale
jest nadzieja…
Komu więc potrzebne są zmiany w przepisach prawa dotyczącego kierujących pojazdami? Młodym
kierowcom! Mimo, że tak jak większość naszych rodaków są przeciwnikami zmian, to w gruncie
rzeczy bardzo szybko doceniają działania na rzecz ich bezpieczeństwa, sprawności czy nawet
odpowiedzialności. Młodzi ludzie stają się coraz bardziej świadomi swoich praw i obowiązków.
Chcą być tacy sami jak Europejczycy, z takimi samymi możliwościami i sposobami na życie.
Oczekują coraz więcej. Między innymi dotyczy to również sfery nabywania umiejętności prowadzenia
pojazdów. Dużo szybciej niż starsze pokolenia utożsamiają się z nowymi wyzwaniami. Nowoczesne
drogi, super szybkie samochody, technologia wszechobecna to tylko niektóre elementy ich
rzeczywistości, z których korzystają już każdego dnia. Poszukują czynnie możliwości skorzystania
z profesjonalnych szkoleń i doskonalenia umiejętności. System musi za tym nadążać. By tak się
stało, prawo powinno umożliwiać ukierunkowany rozwój w pożądanych dziedzinach życia. Obecnie
obowiązująca ustawa o kierujących pojazdami, a w dużej mierze i ustawa Prawo o ruchu drogowym
pozostały daleko w tyle w stosunku do ustawodawstwa wielu krajów europejskich.
To dzięki nim osiągniemy właściwe statystyki na naszych drogach. System szkolenia stosowany od
ponad 30 lat jest już tak archaiczny, że po prostu nie warto się o nim rozpisywać.
Podporządkowany systemowi egzaminowania, realizuje nauczanie właśnie pod egzamin. Natychmiast
trzeba zlikwidować patologię, bylejakość, bardzo niski poziom nauczania. Szalejący minimalizm
dotyka praktycznie każdego uczestniczącego w procesie szkolenia, czego efektem są kandydaci
praktycznie nieprzygotowani do samodzielnego uczestnictwa w ruchu drogowy. Ci sami kandydaci za
to całkiem nieźle radzą sobie z zadaniami egzaminacyjnymi na określonych przez „specjalistów”
instruktorów „trasach egzaminacyjnych”. Dumni autorzy obecnego systemu szkolenia do dzisiaj nie
dostrzegają w tym zakresie problemu. Brak profesjonalizmu, zaangażowania w pracę, chęci
doskonalenia zawodowego – to wszystko jest tak ważne, ale teraz praktycznie nie ma znaczenia.
Tylko nieliczni pracują z pasją.
O tych wszystkich problemach doskonale wiedzą sami zainteresowani. Wiedzą o nich politycy i co
dalej…. Dlatego też cała sfera szkoleniowa musi przejść metamorfozę w sposób scentralizowany,
zdecydowany. Tutaj nie może być kompromisu. Powstają nowoczesne programy nauczania, w oparciu o
które należy stworzyć nowe rozporządzenia do spraw szkolenia i egzaminowania. Zawód instruktora
i wykładowcy nauki jazdy musi odzyskać chociaż część z dawnego szacunku i poważania. Wyższe
wymagania dla tych zawodów muszą też łączyć się ze znacznie wyższymi zarobkami. Co za tym idzie,
kursy będą kosztować trochę więcej. Jednak zdecydowanie warto to zrobić. Trzeba raz i
jednoznacznie skończyć ze stwierdzeniem, że prawo jazdy może mieć każdy. Owszem, każdy, kto
ukończy profesjonalne szkolenie, z pozytywnym wynikiem przejdzie egzaminy wewnętrzne i
ostatecznie na dobrym poziomie zda egzamin państwowy. Obecnie szalejący „szantaż” społeczny
wymusza na systemie szkolenia i egzaminowania przyjmowanie wszystkich, bez względu na poziom
wiedzy, umiejętności, predyspozycji i sprawności psychofizycznych. Szkodliwa reforma pana Gowina
dołożyła i to, że te szlachetne zawody stały się niepożądane przez obecne pokolenie ludzi
wchodzących na rynek pracy.
Dochodzą głosy krytyczne również z tych środowisk. O ile system zdrowia w Polsce ma w tej chwili
bardzo dużo innych problemów, to osoby zawodowo stykające się z ofiarami wypadków wskazują na
bardzo duży udział w statystykach poszkodowanych w zdarzeniach drogowych. Bardzo wyraźnie
określają źródła problemów. Niedoświadczenie, brawura, brak poczucia odpowiedzialności,
nieumiejętność przewidywania, braki w wykształceniu – to kilka przyczyn olbrzymich strat w
budżecie państwa. Ciekawe, że nasz kraj wciąż stać na takie negatywne statystyki z dróg.
Miliardy złotych wyrzucone tylko dlatego, że system szkolenia i egzaminowania funkcjonuje od lat
bardzo wadliwie, wręcz bardziej szkodząc niż realizując właściwe zadania wynikające z obowiązków
władzy.
Niezmiernie interesująca jest postawa ubezpieczycieli. W stosunku do ilości uczestników ruchu
drogowego, podpisywanych polis – wciąż tolerują olbrzymi współczynnik wypadków i kolizji. Każde
takie zdarzenie jest przecież dla nich stratą finansową, która, mając na uwadze właśnie
statystyki, opiewa na kolejne miliardy złotych rocznie. Wynika z tego, że są to firmy bardzo
bogate i stać ich na to lub…. być może potrzeba niektórym z głównych menedżerów tych firm
zgłosić się do okulisty i zmienić okulary. Mając odpowiednią pozycję w kraju, to im właśnie
szczególnie powinno zależeć na takich zmianach w legislacji, które ograniczałyby ich straty
finansowe.
Sprawują nadzór nad szkoleniem kandydatów, ale posługują się prawem, które nie ma mocy sprawczej.
Jest to jawne przyzwolenie na prowadzenie działalności na bardzo niskim poziomie, bez
odpowiedniej infrastruktury, często z naruszeniem nawet obowiązującego prawa. Trudno winić za
taki stan urzędników, którzy muszą sprawować nadzór w ramach swoich przepisów. Oczywiście
przedstawiciele starostw zgłaszają patologię, wskazują na martwe przepisy prawa i … są bezradni.
I znowu autorzy obowiązującego systemu szkolenia nie widzą problemu. Czy problemem może być
przepis mówiący o tym, że aby przeprowadzić kontrolę formalną w ośrodku trzeba o niej
poinformować właściciela lub kierownika ośrodka szkolenia, co najmniej dwa tygodnie
wcześniej?
Za kilkoma wyjątkami w kraju, można stwierdzić, że nie ma kontroli szkoleń przeprowadzanych w OSK
w czasie ich trwania. Tu też nie ma problemu w tym, że kandydat dostaje do ręki podręcznik,
płytkę z pytaniami egzaminacyjnymi, których ma się nauczyć. Przecież to wystarczy, by poznać
zasady ruchu drogowego. Wystarczy, że podpisze się w rubryce, że odbył szkolenie teoretyczne
mimo, że nie był ani na jednej godzinie takiego szkolenia. I tak dalej, i coraz gorzej….
Wracam oczywiście do zawodu, który dosyć dobrze poznałem przez ostatnie 10 lat. Osoba wykonująca
ten zawód zaufania publicznego powinna być niezależna w swojej decyzji, obiektywna, zdecydowana
i profesjonalna w każdym calu. Wiedza i umiejętności nie powinny budzić żadnych zastrzeżeń a
uczciwość, to takie bardzo ważne słowo, trochę już zapomniane, bezsprzecznie powinna kojarzyć
się z kimś takim, jak egzaminator. Mimo, że ustawa o ruchu drogowym i ustawa o kierujących
pojazdami określa to, jakie powinien spełniać wymagania ktoś, kto egzaminuje, to te same ustawy
jednocześnie uniemożliwiają prawidłową realizację powyższych zapisów. Oto egzaminator musi
wykazywać się obiektywizmem i niezależnością decyzji a jednocześnie stawia się go w roli
pracownika zależnego od przełożonych, dyrektora, dyrektorów – zastępców, kierowników, dla
których ważne są zupełnie inne priorytety. Jakie więc szanse ma „pracownik” ośrodka
egzaminowania wobec „każących słów i wzroku” swojego przełożonego. Egzaminator chciałby wyjaśnić
błędy, omówić technikę jazdy zdającego, „być człowiekiem” dla osoby, która przyszła na egzamin.
O, nie ma tak dobrze. Omówić trzeba szybko, krótko błędy, które przyczyniły się do wyniku
negatywnego i… już następny kandydat do egzaminowania. Liczy się czas i ilość osób
przeegzaminowanych. Już niejeden z kolegów czy koleżanek egzaminujących próbowali w pełni
realizować to, co do ich obowiązków należy. W obliczu spiętrzonych problemów wokół ich osób
prawie każdy w końcu się poddaje…. „Masz za niską zdawalność”, „za długo omawiasz egzamin, a w
tym czasie Twój kolega już siedzi w samochodzie z kolejną osobą”, „Nie rozmawiaj z instruktorem
na korytarzu, bo ludzie widzą i może być korupcja”, „Egzaminator, który nie potrafi skrócić
egzaminu do 25 minut nie jest mi do niczego potrzebny” – to tylko niektóre z wypowiedzi
przełożonych, które „dyscyplinują” „niezależnych” egzaminatorów każdego dnia pracy. Powszechnie
w ośrodkach egzaminowania stosowana jest izolacja środowiska. W praktyce oznacza to, że
praktycznie egzaminator wykonujący pracę w WORD, nie ma możliwości wymiany doświadczeń z
instruktorami i wykładowcami OSK, pracownikami urzędów nadzorujących pracę ośrodków szkolenia.
Mur formalności, zakazów i nakazów stojący między egzaminującymi osobami przystępującymi do
egzaminów tworzy negatywny wizerunek „strasznego” egzaminatora. Taki stan podtrzymywany przez
obie „strony”, czyli ośrodki egzaminowania i ośrodki szkolenia, tolerowany przez władzę
ustawodawczą realizuje swój cel. „Straszny” egzaminator jest dobrym usprawiedliwieniem dla tych
wszystkich instruktorów, którzy szkolą na bardzo niskim poziomie i w przypadku niepowodzenia
kandydata na egzaminie śmiało wskazują palcem na egzaminatora – „miałeś pecha i na niego
trafiłeś/aś”. Z drugiej strony ten „straszny” egzaminator jest doskonałym narzędziem wzmagającym
stres u kandydata. To oczywiście często skutkuje problemami na egzaminie, czego wynikiem jest
ponowna wizyta zdającego w ośrodku egzaminowania. Koło się zamyka… dla wszystkich, ale nie dla
egzaminatora.
Ta sama ustawa o kierujących pojazdami oraz rozporządzenie w sprawie egzaminowania kandydatów na
kierowców wskazuje na to, jak ma przebiegać egzamin. Z formalnego punktu widzenia wszystko jest
w porządku. Przynajmniej dla tych, którzy opracowali te wytyczne, a które obowiązują prawie 30
lat. Egzamin na prawo jazdy ma sprawdzać poziom wiedzy i umiejętności kandydata w prowadzeniu
określonych pojazdów w ruchu drogowym. Oczywiście sprawdza sztucznie wyuczone wykonywanie
manewrów, definiowanie poszczególnych znaków drogowych, podstawowe zasady zachowania się
kierującego w ruchu. Egzaminator „odfajkowuje” wykonanie kolejnych zadań egzaminacyjnych. Skoro
kandydat je wykonał, to oznacza, że umie jeździć. Niestety, nie jest to takie proste. System
stwierdza, że człowiek umie jeździć, ale praktyka w ruchu drogowym wykazuje, że jest inaczej.
Tak ważne elementy jak obserwacja sytuacji w ruchu drogowym w perspektywie bliskiej i dalekiej,
analiza tej sytuacji i podejmowanie decyzji, stosowanie odpowiednich technik w prowadzeniu
pojazdu, a także wprowadzanie elementów taktyki jazdy prawie nie istnieje w toku nauczania
przyszłego kierowcy.
Egzaminator nie ma prawa egzekwować niczego więcej oprócz tego, co wymagane jest rozporządzeniem
do spraw egzaminowania. Nie ma tam nic o powyższych elementach, więc nie są one niezbędne dla
przyszłego użytkownika drogi. Prawo uniemożliwia prawidłową ocenę sprawności i przydatności
nowego kierowcy. Ogranicza się swobodę egzaminującego w imię wyniku finansowego firmy,
archaicznych zasad egzaminowania oraz zadufania autorów systemu w swoją nieomylność.
Może w kolejnych artykułach jeszcze bardziej przybliżę czytelnikom sytuację, w jakiej od kilku
lat musi pracować egzaminator. Jest jednak nadzieja, że ten stan się wkrótce zmieni. Jeśli
obecny rząd dokończy to, co zaczął z końcem 2016 roku mimo zwolnienia tempa prac, to
przeobrażenia w systemach szkolenia i egzaminowania będą miały moim zdaniem bardzo dobre skutki
przede wszystkich dla nowych kierowców. Poprawi się sytuacja osób szkolących, osób
egzaminujących, statystyki przestaną przerażać. Systemy będą bardziej „kompatybilne” z obecnymi
czasami i wymogami, jakie stawia przed nimi rozwój cywilizacji i technologii. Oby nie zabrakło
odwagi tym, którzy rozpoczęli proces zmian. Osobiście szanuję ich za ten pierwszy ruch. Czekamy
niecierpliwie na kolejne, pewne informacje w tych sprawach.