Wielokrotnie pisałem już o stosowaniu wobec egzaminatorów metod rodem z koorporacji, w celu
zwiększenia ich tzw. efektywności pracy, co w skrócie sprowadza się do wymuszania wręcz
większego przerobu. Apelowałem wówczas, abyśmy powstrzymali ten owczy pęd i pracowali zgodnie ze
sztuką i własnym sumieniem. Wskazywałem, że przprowadzenie kilkunastu egzaminów praktycznych w
ciągu ośmiu godzin pracy nie jest ani normalne, ani możliwe, a także że wypacza to ideę naszej
pracy.
Dyrektor, kierownik, egzaminator nadzorujący czy sam marszałek województwa nie pomogą Wam,
doceniając waszą pseudoefektywność, jeśli w tym pośpiechu podwinie Wam się noga i popełnicie
mniej lub bardziej świadomie jakiś istotny błąd. Taka sytuacja miała ostatnio miejsce w łódzkim
ośrodku egzaminowania. Był lipcowy, upalny dzień, niby dzień jak co dzień. Ktoś miał urlop, ktoś
inny się rozchorował, ktoś miał inne zadania, oczywiście zdaniem przełożonych sytuacja losowa
niemożliwa do przewidzenia. Pytanie tylko czy sytuacją losową można nazwać sytuację, która
zdarza się praktycznie codziennie? Czy sytuacją losową jest sytuacja, w której na jednego
egzaminatora przypada kilkanaście egzaminów dziennie? Czy sytuacją losową jest nadmierne
planowanie ilości egzaminów do przeprowadzenie przez jednego egzaminatora? Efekt był taki, że w
dniu w którym temperatura powietrza utrzymywała się na poziomie ok. 30 stopni celsjusza, na 15
minut przed hipotetycznym końcem dnia pracy w poczekalni na swój egzamin oczekiwało jeszcze
kikanaście osób. Emocje i zmęczenie wśród egzaminatorów sięgały zenitu, ale każdy jakoś starał
się rzetelnie wykonywać swoje zadania. Prawdopodobnie dzień zakończyłby się jak zwykle, praca
ponad normę i wygórowane oczekiwania pracodawcy zostałyby pewnie zrealizowane, gdyby nie jedno
istotne wydarzenia. Kierownik oddziału egzaminowania, a jednocześnie egzaminator pojawił się na
placu manewrowym ośrodka, po czym wręczył nam pisemne zapytania, z których wynikało, że w wyniku
kontroli, którą przeprowadził ustalił cyt.: „wydłużone czasy egzaminów” i zażądał pisemnych
wyjaśnień w tym zakresie. Wśród egzaminatorów zawrzało, na dyskusje nie było jednak czasu.
Wspomniany kierownik dzielnie ruszył także z pomocą i postanowił dać osobiście przykład,
przeprowadzając wzorcowo jeden egzamin. Egzamin ten zakończył się wynikiem pozytywnym, uradowana
zdająca z uśmiechem na ustach opuściła ośrodek. Wszystko miło i sympatycznie. Wątpliwości innych
egzaminatorów wzbudził jednak czas trwania tego egzaminu, biorąc pod uwagę warunki jego
przeprowadzenia, w ich ocenie nie było możliwości, aby wymagane właściwymi przepisami zadania
egzaminacyjne zostały wykonane w najbardziej nawet sprzyjających okolicznościach w czasie
krótszym niż ok. 50 min. Tymczasem kierownik wraz z osobą egzaminowaną wrócił na plac manewrowy
ośrodka przed upływem 24 minut, co jak wszyscy wiemy, samo w sobie stanowiło conajmniej
naruszenie zasad. Na biurko dyrektora ośrodka trafiła więc notatka służbowa jednego z
egzaminatorów w tym zakresie.
Uznaliśmy, że skoro „wydłużone czasy egzaminów” (cóżkolwiek to oznacza) budzą niepokój naszych
przełożonych, to dlaczego w przypadku ewidentnie skróconego czasu trwania egzaminu (co już ma
swoją podstawę prawną) miałoby być inaczej? Notatka wraz z innymi dokumentami została przekazana
do organu nadzoru, czyli do marszałka województwa, który decyzją nr 10/2018 (znak sprawy:
IFI.1510.37.2018.GK) unieważnił przedmiotowy egzamin i zauważył m.in., że zdająca nie wykonała
wymaganych przepisami następujących zadań egzaminacyjnych:
1. jazda drogami dwukierunkowymi jednojezdniowymi o różnej liczbie wyznaczonych i niewyznaczonych
pasów ruchu, posiadającymi odcinki proste i łuki, wzniesienia i spadki, obniżone i podwyższone
dopuszczalne prędkości;
2. jazda drogami dwukierunkowymi dwujezdniowymi o różnej liczbie wyznaczonych i niewyznaczonych
pasów ruchu, posiadającymi odcinki proste i łuki, wzniesienia i spadki, obniżone i podwyższone
dopuszczalne prędkości;
3. jazda drogami jednokierunkowymi o różnej liczbie wyznaczonych i niewyznaczonych pasów
ruchu;
4. przejazd przez skrzyżowania równorzędne (trzy- i czterowlotowe).
Jak słusznie zauważył organ nadzoru wybrane zadania egzaminacyjne składają się z kilku elementów
i realizacja wszystkich składowych elementów zadania jest podstawą do jego oceny, a co za tym
idzie, do uznania za wykonane.
Dodatkowo organ nadzoru ustalił, że egzamin trwał niespełna 24 minuty, zaś z wyjaśnień
egzaminatora wynikało, że jako początek egzaminu w ruchu drogowym przyjął on moment wydania
polecenia wykonania zadania określonego w poz. 1 tabeli nr 7 załącznika nr 2 do rozporządzenia
(Dz. U. 232. z 2016 roku z późn. zm.), a za koniec moment wyłączenia silnika w pojeździe
egzaminacyjnym. W ocenie organu zaś, czas jazdy w ruchu drogowym powinien być liczony od momentu
opuszczenia placu manewrowego i włączenia się do ruchu, do momentu opuszczenia ruchu drogowego
poprzez wjazd na teren ośrodka. Marszałek województwa w uzasadnieniu decyzji przytoczył także
fragment wyroku WSA z Bydgoszczy z dnia 11 października 2016 roku, sygn. II SA/Bd 371/16 tj.
cyt.: „nie budzi istotnych wątpliwości, możliwość unieważnienie egzaminu na prawo jazdy w
sytuacji, gdy w sposób znaczący skrócony został przez egzaminatora wymagany czas trwania
egzaminu praktycznego bądź nie zostały wykonane w trakcie jego wszystkie wymagane przez przepisy
obligatoryjne czynności, manewry lub zadania egzminacyjne”.
W sposób naturalny, w głowie każdego myślącego człowieka narodzi się w tym momencie pytanie czy
doświadczony egzaminator, z kilkunastoletnim stażem, pełniący funkcje kierownika oddziału w
ośrodku, który przez wiele lat był także egzaminatorem nadzorującym mógł popełnić tak oczywiste
błędy? Czy mógł nie wiedzieć, z jakich elementów składają się obowiązkowe zadania egzaminacyjne?
Czy mógł nie widzieć, że minimalny czas trwania egzaminu w ruchu drogowym wynosi 40 minut, a
warunkiem uzyskania przez osobę egzaminowaną wyniku pozytywnego jest prawidłowe wykonanie
wyszystkich zadań egzaminacyjnych? Każdy egzaminator uzna chyba, że jest to mało prawdopodobne,
gdyż wysokie wymagania ustawowe stawiane egzaminatorom wykluczają taką możliwość. Cóż więc
takiego wydarzyło się w trakcie przedmiotowego egzaminu? Dlaczego egzaminator naraził siebie, a
także ośrodek na utratę zaufania społecznego? Bo jak inaczej można nazwać sytuację, w której
organ nadzoru zmuszony jest unieważnić egzamin z uwagi na fakt, że był on przeprowadzony
niezgodnie z przepisami? Jak nazwać sytuację, w której osoba egzaminowana po kilku miesiącach
posiadania prawa jazdy dowie się, że jej egzamin został unieważniony przez organ nadzoru?
Odpowiedź na powyższe pytania zna jedynie wspomniany egzaminator, a być może uzyska ją także
prokurator prowadzący w tej sprawie dochodzenie, w kierunku przekroczenia uprawnień lub
niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariusza publicznego w trakcie przeprowadzania egzaminu
państwowego tj. czyn z art. 231 § 1 k.k. cyt.:
“Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub niedopełniając obowiązków,
działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat
3”.
Na chwilę obecną możemy się jedynie domyślać, że prawdopodobnie wspomniany egzaminator padł
ofiarą pogoni ośrodków egzaminowania za pieniądzem. Wiele razy słyszał od swoich przełożonych,
że egzaminy należy przeprowadzać szybko i efektywnie, wielokrotnie przekonywał też o tym swoich
podwładnych, czyli egzaminatorów, aż wreszcie sam w to uwierzył.
Cel i wartość przeprowadzanych egzaminów zeszły na drugi plan. Część egzaminatorów zamiast
rzetelnie i bezstronnie wykonywać swoje obowiązki zaczęła prowadzić własną politykę w tej
dziedzinie. Oczekiwania społeczne są takie, aby egzaminy kończyły się wynikiem pozytywnym,
jednocześnie organy nadzoru ze zrozumiałych powodów niechętnie kontrolują i unieważniają takie
egzaminy. Z drugiej strony pracodawca egzaminatora oczekuje, aby ten przeprowadzał tych
egzaminów jak najwięcej. Próba godzenia tych wszystkich wymagań sprowadza się często do właśnie
takiego sposobu egzaminowania. Przede wszystkim szybko, co uszczęśliwi pracodawcę, a
jednocześnie, aby egzaminator był bezpieczny, to najlepiej , jak egzamin zakończy się wynikiem
pozytywnym. Osoba egzaminowana jest zadowolona, więc nie złoży skargi, bo po co? Organ nadzoru
zazwyczaj omija szerokim łukiem kontrole takich egzaminów, więc teoretycznie sytuacja idealna
dla wszystkich. Pytanie jedynie czy oby napewno? Czy tak powinna wyglądać nasza praca? Czy oby
nie wpływa to niekorzystnie na bezpiecześntwo ruchu drogowego? Szczegółowe wytyczne dotyczące
przeprowadzania egzaminów, zakładają sprawdzenie kwalifikacji osoby egzaminowanej, tj. wykonania
podstawowych manewrów na drodze. Czy osoba, która uzyska wynik pozytywny, a jej umiejętności nie
zostały odpowiednio sprawdzone gwarantuje bezpieczne poruszanie się po drogach? Uważam, że jest
to pytanie czysto retoryczne. Właściwe przygotowanie kandydata na kierowcę, a następnie
prawidłowe zweryfikowanie jego kwalifikacji podczas egzaminu państwowego daje cień nadziei, że
taki kierujący będzie bezpiecznie poruszał się samodzielnie po naszych drogach. Oczywiście
zgodzę się, że pewnych umiejętności nabywamy w praktyce, każdy przejechany kilometr po drogach
doskonali kierującego. Nie ma lepszej metody nauki niż praktyka. Uważam natomiast, że aby
bezpiecznie przejść do samodzielnego szlifowania umiejętności kierowania pojazdem, kandydat na
kierowcę musi poznać i opanować najpierw podstawy. Takie właśnie podstawowy są i powinny być
wymagane, m.in w trakcie praktycznej części egzaminu państwowego. Nie można zgodzić się z
teoriami, że wymagania na egzaminach są wygórowane. Umiejętności jazdy różnymi rodzajami dróg
oraz manewrowania pojazdem stanowią podstawę, bez opanowania której żaden kierujący nie powinien
się samodzielnie poruszać z uwagi na fakt, że będzie stanowił zagrożenie dla siebie i innych.
Także popularne tłumaczenie, że liczne niepowodzenia w trakcie egzminów są efektem stresu, a nie
świadczą o braku umiejętności nie mają racji bytu. Każdy psycholog powie, że stres działa
motywująco na człowieka, pod warunkiem jednak, że nie będzie nadmierny, a taki pojawia się,
m.in. w sytuacji braku kwalifikacji. Poziom stresu jest bowiem odwrotnie proporcjonalny do
posiadanych umiejętności. Zatem stres jest zjawiskiem normalnym i towarzyszy wielu sytuacjom w
życiu codziennym i działa wręcz motywująco. Pod warunkiem jednak, że dana sytuacja nas
zwyczajnie nie przerasta, tzn. że jesteśmy odpowiednio do niej przygotowani. Nadto uważam, że
każdy rozsądnie myślący egzaminator potrafi rozróżnić błąd zdającego wynikający ze z
denerwaowania, o d p oniekąd identycznego wynikjącego z braku umiejętności.
Egzaminator jest jednym z trybików w systemie szkolenia i egzaminowania kandydatów na kierowców.
Zrozumiałe jest, że jest również człowiekiem i ma swoje odczucia i odruchy. Ocenianie innych nie
jest rzeczą łatwą. Dlatego powinniśmy pracować przede wszystkim zgodnie z własnym sumieniem, a
także zgodnie z obowiązującym stanem prawnym. Nie dajmy manipulować sobą i nie s tarajmy się
zaspokajać oczekiwań. My nie świadczymy usług na wolnym rynku, nie działamy, a przynajmniej nie
powinniśmy działać w warunkach konkurencyjnych. Pogoń za pieniądzem pewnych grup, z którymi
musimy współpracować w naszym środowisku, a także pewne oczekiwania osób przystępujących do
egzaminów doprowadziły do patologicznej sytuacji, w której część naszych kolegów zgubiła ideę
naszej pracy. Praca pod dyktando oczekiwań naszych przełożonych i osób egzaminowanych wypacza
sens naszej misji
Nasz zawód jest zawodem zaufania społecznego, to my gwarantujemy społeczeństwu, że człowiek
odbierający prawo jazdy w urzędzie posiada odpowiednie kwalifikacje do samodzielnego kierowania
pojazdem. To nasza ocena przekłada się na bezpieczeństwo na naszych drogach. W innym przypadku
wyniki egzaminów moża byłoby, równie prawidłowo ustalić metodą losową.
Przedstawiona sytuacja nie powinna była się wydarzyć. Dlaczego się wydarzyła? Bo była to jedyna
droga do częściowego chociaż ukrócenia patologi w systemie. Nie może być tak, że egzaminatorzy
pracujący w sposób naganny będą pouczali innych, rzetelnie pracujących. Nie może być tak, że
tacy egzamiatorzy będą najlepiej opłacani, doceniani i premiowani z uwagi na swoją tzw.
efektywność. Nie może być tak, że to oni będą stawiani za wzór, bo wmawia się nam, że my
odpowiadamy za wynik finansowy ośrodka, że to my musimy wypracować zysk dla ośrodka, bo ośrodek
ma zobowiązania finansowe. W Łodzi powiedzieliśmy dość tego, nie ma naszej zgody na nakręcanie
spirali śmierci na naszych drogach. Nie godzimy się na to, aby po naszych drogach jeździły
osoby, bez odpowieniego przygotowania, a jednocześnie osoby posiadające wymagane kwalifikacje
uzyskiwały wyniki negatywne, tylko dlatego, że egzaminator musiał nadrobić opóźnienie wynikające
z nadmiaru zaplanowanej pracy. Kwestie finansowe ośrodków egzaminowania nie mogą stanowić
problemu egzaminatorów. Jeśli ośrodki rzeczywiście generują straty, tak jak nam jest to
przedstawiane, to znaczy, że są zwyczajnie źle zarządzane, a odpowiedzialności za to z całą
pewnością nie ponoszą egzaminatorzy. Naszym obowiązkiem jest rzetelnie i bezstronnie
przeprowadzać egzaminy, a ich planowana liczba powinna być dopasowana do naszych możliwości,
nigdy odwrotnie. Dyrektorzy niektórych ośrodków egzaminowania chętnie mówią o nich w ujęciu
biznesowym, nazywają siebie menegerami, osoby egzaminowane nazywają klientami, tłumaczą nam jak
ogromną odpowiedzialność ponoszą etc. Zatem to w ich zakresie obowiązków leży dbanie o właściwy
wynik finansowy, to oni są z niego rozliczani, a także w związku z nim nagradzani. W wielu
WORD-ach jednak przez ostatnie 20 lat ich istnienia odpowiedzialność za finanse została sprytnie
przeniesiona na egzaminatorów, co stanowi swego rodzaju kuriozum, którego ofiarą padł właśnie
egzaminator przeprowadzający omawiany egzamin. Dziś niestety nie ma On już wsparcia wśród
przełożonych, a wręcz przeciwnie. Dyrektor ośrodka uznał, że należy wypowiedzieć mu
dotychczasowe warunki umowy o pracę z uwagi na fakt, że po ponad 10 latach współpracy utracił do
niego zaufanie. Równolegle prokurator prowadzi śledztwo w tej sprawie, co oznacza, że zachowanie
egzaminatora może być w skrajnym przypadku zagrożone karą do trzech lat pozbawienia wolności.
Dziś egzaminator został pozostawiony sam sobie. Pytanie więc czy warto podejmować takie ryzyko?
Czy warto traktować egzaminy jak biznes ośrodka, kosztem jakości ich przeprowadzania? Na to
pytanie każdy egzaminator musi odpowiedzieć sobie sam.